Tego samego dnia kiedy czekaliśmy z Bartkiem i Michałem na Wojtka przed szkołą podeszła do nas Paula.
-Hejka wszystkim- mi się momentalnie podniosło ciśnienie a chłopaki coś tam jej odbąknęli.- Bartuś, mam sprawę do Ciebie.
-Słucham?- odniosłam wrażenie, że Paula chciała porozmawiać na osobności ale Bartek ani drgnął więc przeszła do sedna sprawy.
-Nie poszedłbyś ze mną na bal?
-Bardzo mi przykro ale już się z kimś umówiłem.
-Ojjjj to szkoda, a z kim jeśli mogę wiedzieć.
-Idę z Tośką, prawda?- pytanie było skierowane do mnie jednak zanim odpowiedziałam spiorunowałam go wzrokiem.
-Tak, idziemy razem.- posłałam triumfujące spojrzenie Pauli.
Tenisistka była tak zła, że nawet się nie pożegnała tylko odwróciła się na pięcie i odeszła.
-Kurek! Ostatni raz ratuję Ci dupę.
-Dzięki wielkie ale teraz nie mamy wyjścia musimy iść razem na bal.
-O nie, nie, nie. Nie wybieram się na żaden bal.
-To co ja mam powiedzieć Pauli?
-Najlepiej nic a jak już Cię zapyta to możesz powiedzieć, że miałam pilny wyjazd do domu. Poza tym do balu jest jeszcze ponad miesiąc, coś wymyślisz. Albo zaproś jakąś inną dziewczynę.- mówiąc to cichy głosik w mojej głowie krzyczał "nie zapraszaj nikogo, przekonaj mnie, żebym poszła z Tobą!"
W piątek, 16 września po południu szykowałam się na trening a wieczorem mieli przyjechać moi rodzice z Moniką i zostać na jutrzejszy mecz. Byłam bardzo podekscytowana bo to był pierwszy raz kiedy rodzice mieli zobaczyć jak gram.
Nagle do mojego pokoju wpadł Bartek.
-Gołaś nie żyje.
-Co? Co Ty w ogóle mówisz?
-W wiadomościach właśnie mówili.
-Ale jak to?
-Miał wypadek samochodowy, jechał z żoną. Ona przeżyła, on nie.
Usiadłam na łóżku. Nie mogłam zrozumieć dlaczego tak młody i zdolny człowiek musiał zginąć. To było niewyobrażalne. Bartek chyba bił się z podobnymi myślami bo też usiadł na moim łóżku i zapatrzył się w przestrzeń. Chociaż byłam zszokowana to mój organizm zarejestrował że moje ramię dotyka ramienia Bartka. Nie mogłam się skupić, więc wstałam i podeszłam do szafy. Wrzuciłam do mojej torby jeszcze ochraniacze, zamknęłam drzwi szafy i oparłam się o nie.
Drzwi mojego pokoju ponownie się otworzyły i do pokoju wszedł pan Adam.
-Słyszeliście już?- pokiwaliśmy z Bartkiem głowami.- Gotowa? To jedziemy na halę.
Trening rozpoczęłyśmy minutą ciszy żeby uczcić pamięć Arkadiusza. Wszystkie bardzo się mobilizowałyśmy i starałyśmy się z całych sił. Bez spięć i niepotrzebnych krzyków przebiegał trening. Każdy był skupiony i chciał jak najlepiej wykonać swoją pracę.
Kiedy po treningu zajechaliśmy pod dom, na podjeździe stał już samochód moich rodziców.
Weszłam do domu, położyłam swoją torbę w korytarzu i od razu coś się na mnie rzuciło, a usłyszałam coś na wzór syreny strażackiej ale to na szczęście była tylko moja Monia, która piszczała z radości.
-Lilkaaaaaa! Boże! Kiedy ja Cię widziałam!!- zaczęła mnie dusić.
-Yyy Monia ja też się cieszę ale błagam nie duś mnie.- udało mi się wykrztusić kilka słów.
-To co u Ciebie słychać? Tak strasznie się za Tobą stęskniłam, a właśnie gdzie jest ten Bartek, bo braciszka ma przeuroczego.- spojrzałam na zegarek, no tak Bartek był na treningu.
-Wszystko Ci opowiem tylko daj mi się najpierw przywitać z rodzicami, ok?- wyswobodziłam się z jej uścisku i weszłam do salonu. Mama od razu do mnie podeszła i mocno mnie uścisnęła. Usłyszałam jej szept w moim uchu
-Tęskniłam.
-Ja też mamo.
Kiedy już z mamą się przywitałam podszedł do mnie ojciec, też mnie przytulił i wyglądał na szczęśliwego. Wiedziałam ile kosztowała ich zgoda na moje przejście do Nysy, a mimo to byli szczęśliwi i dumni (?), być może tak mi się tylko wydawało.
Usłyszeliśmy zamykane drzwi wejściowe, po kilku sekundach do salonu wszedł Bartek. Monika od razu zaczęła mnie szturchać, nie wytrzymałam.
-Co!?
-To jest Bartek?- popatrzyłam na nią z politowaniem, odpowiedź była oczywista. Monika tylko wywróciła oczami co miało znaczyć mniej więcej "niezłe z niego ciacho, ja Ciebie wcale nie rozumiem", wolałam zostawić to bez komentarza.
Do późnego wieczora siedzieliśmy wszyscy w salonie rozmawialiśmy, jedliśmy i śmialiśmy się. Jednak kiedy dochodziła 23 pan Adam wygonił mnie do łóżka z racji tego, że mecz miał się rozpocząć o 11 to już o 9:30 powinniśmy się stawić na hali.
Monika spała razem ze mną, więc zanim obgadałyśmy te najważniejsze sprawy, minęła 2, no ładnie.
Budzik zadzwonił o 8 ale to nie on mnie obudził tylko krzyk Moniki:
-Wyłącz tooooo!- cóż on miała zdecydowanie lżejszy sen niż ja.
Zaczęłam szukać ręką z półprzymkniętymi powiekami budzika, kiedy w końcu udało mi się go znaleźć obie byłyśmy już rozbudzone. Poszłam do łazienki, umyłam się, ubrałam, wyczesałam włosy w kitkę a grzywkę podpięłam wsuwkami, sprawdziłam czy wszystkie potrzebne rzeczy mam w torbie i poczekałam aż Monika wyjdzie z łazienki. Razem zeszłyśmy na śniadanie. Zjadłyśmy tosty, popiłyśmy pomarańczowym sokiem.
Zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma sensu aby moi rodzice Bartek i Monika (mama Bartka nie jechała na mecz ponieważ ktoś musiał zostać z Kubusiem) jechali tak wcześnie, oni mięli dojechać później.
Dotarliśmy na halę, szybko się przebrałam i dołączyłam do dziewczyn które już się rozgrzewały.
Usłyszałyśmy gwizdek sędziego, mecz miał się zacząć. Spiker wywoływał nasze nazwiska nagle usłyszałam "...Jarecka..." poczułam nieprzyjemny skurcz w brzuchu. Rozejrzałam się po trybunach i zobaczyłam pierwszy raz moich rodziców na meczu, to dodało mi pewności siebie.
Gwizdek. Mecz rozpoczęty. Pierwsza piłka w górze. "Niech się dzieje wola nieba..."
_________________________________________________________________
Ojej! Dzisiaj na szybkiego musiałam kończyć ten rozdział. Totalnie nie mam czasu, na dodatek mam jakieś problemy z internetem, normalnie wszystko przeciwko mnie! :/
Mam nadzieję, że u was jest zdecydowanie lepiej z gospodarowaniem czasu ;)
Do przyszłego poczytania:
T.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz